Anula, wówczas 53-latka, nie zamartwiała się ani sekundę. Miała wewnętrzne przekonanie, że nie tylko podniesie się z łóżka, lecz także że będzie chodziła. Była tego pewna. Leżała z pokrojoną głową, sparaliżowaną połową ciała i przeczuwała, że sobie poradzi. Nie myliła się. Minęło 13 lat. Pani Anna Sikora jest jedną z najpilniejszych studentek Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Niepołomicach koło Krakowa, uczestniczy w warsztatach malarskich, kursie komputerowym i jeszcze jednym: multimedialnym. Z komputerem w ogóle łączą je specjalne stosunki: ciągle zapisuje się na kursy informatyczne, by o niczym nie zapomnieć, no i w razie czego umieć rozwiązać problemy, które te mądre maszyny lubią przysporzyć. W każdym razie ani laska, która jej towarzyszy już 13 lat, ani nieco drętwa lewa ręka nie przeszkadzają jej w tym, by szukać nowych przygód w życiu. A tych nie brakuje. Najpierw specjalne podziękowania dla męża pani Ani: pana Henryka Sikory. Ten mężczyzna wie, co dobre dla jego żony. Nawet po wyjściu ze szpitala nie pozwolił jej zbyt długo leniuchować. – Lubi czuć się zaopiekowany, nie było zatem czasu na użalanie się nad sobą – śmieje się Anna Sikora. – Trzeba uwinąć się z obiadem, domem, ogródkiem. Nie byłam chorą, która terroryzuje całą rodzinę swoją niepełnosprawnością. Skupiłam się na ogarnianiu bieżących spraw, a nie na sobie – wspomina. Metoda zimnego chowu okazała się skuteczna. Kilka miesięcy po wylewie pani Ania sadziła już ziemniaki. Wszyscy krzyczeli, by natychmiast przestała, przecież nie może się schylać. – Ale i tak zasadziłam parę grządek – dumnie podkreśla. Żeby jednak być sprawiedliwym i obiektywnym, trzeba przyznać, że Anna Sikora sama też wiedziała, co jest dla niej dobre. Nie tylko korzystała z cichych wskazówek ukochanego. Ma olbrzymi dystans do siebie, dużo pokory w sobie i poczucie humoru. Kobieta skała, albo stal – jak ktoś woli. Pani Ania akurat ma prawo do tej przenośni, bo jest specjalistką od konstrukcji stalowych po studiach na Politechnice Łódzkiej. – Przewracam się średnio raz na miesiąc, a jak jest ślisko i mokro na polu, moja średnia miesięczna upadków rośnie – mówi. – Ale nauczyłam się tak składać, żeby nie połamać łokcia, czy, nie daj Boże, biodra. Na razie się udaje! Taki ma stosunek do upadków. „Och”, „ach”, „ech” w słowniku pani Ani nie znajdziemy. Anna Sikora, 66 lat. Cierpi od ponad 13 lat na nadciśnienie tętnicze. Wie, że musi uważać, pilnować się, systematycznie przyjmować leki, mierzyć ciśnienie. Sumiennie i skrupulatnie zażywa tabletki. Mało tego, pilnuje też męża w tym zakresie. – Wszystko wiem i rozumiem, że nie mogę zaniedbywać spraw zdrowotnych. Kontrola ciśnienia jest niezbędna i najlepiej, by nie przekraczało 145. Zanim rozpocznę pomiary, zgaduję, jakie będę miała wskaźniki, i najczęściej trafiam w dziesiątkę – zaznacza. Ciśnienie jednak płata figle. Znienacka lubi podskoczyć wysoko, nawet jeśli pani Ania zażywa leki i niczym się nie stresuje. Trzeba się z tym liczyć. – Omówiliśmy to z moim lekarzem, wiem, jakie leki i jakie dawki dodatkowo mnie obowiązują, jeśli gorzej się poczuję. Nie panikuję, że rośnie w oczach – opowiada. Gdy 15 lat temu zaczęła mieć problemy z ciśnieniem, starała się czuwać nad zdrowiem. Ale udaru i wylewu krwi do mózgu nie udało się uniknąć. – Może skumulowało się wszystko naraz? I stres, i praca fizyczna. Z mężem robiliśmy porządki w ogrodzie. Stałam na drabinie i piłowałam gałąź na mirabelce. Chyba nawet siekierę wtaszczyłam na górę, bo mi za bardzo to piłowanie nie szło. Nagle poczułam się dziwnie. Zeszłam z drabiny i chciałam podejść bliżej domu. Zanim doszłam, na nodze nie miałam już klapka. Zrozumiałam, że dzieje się coś niedobrego. Na szczęście mąż był w domu. Wezwał karetkę pogotowia ratunkowego, zmieściłam się w złotej godzinie, która jest tak cenna dla udarowców – wspomina pani Ania. – Jeszcze trzy miesiące po wylewie rehabilitowała się, zmieniała szpitale jeden po drugim. Nigdy jednak nie skarżyła się, nie płakała. Pokornie się rehabilitowała. – Na pewno nie był to dla mnie jakiś olbrzymi wysiłek. Jestem wysportowaną osobą, grałam wiele lat w koszykówkę. Poprzepychałam się w swoim życiu porządnie na boisku, gdy byłam studentką, więc i waleczna jestem. Cieszę się, że minął kryzys „53”. Zauważyłam, że u wielu moich znajomych poważne kłopoty ze zdrowiem rozpoczęły się właśnie w tym wieku. Nie wiem, czy to jakaś specyficzna magiczna cyfra. Ale dobrze, że już jestem za nią – kwituje. I znowu kilka słów o mężu Henryku, który lubi sobie dobrze zjeść, zwłaszcza w miłym towarzystwie kolegów ze studiów i ich rodzin. W ich domu dość często odbywają się minizjazdy absolwentów Politechniki Krakowskiej. Pani Ania wtedy króluje – jako gospodyni, która umie wyczarować mnóstwo pyszności. – Wszystko potrafię sama zrobić w kuchni: i ziemniaki obieram, i mięso kroję. Proszę nie patrzeć na moją lewą rękę. Ona, choć drętwa, też jest pomocna – uśmiecha się pani Ania. Z dietą i utrzymaniem formy nie ma problemów. – Przynajmniej z tym jest wszystko w porządku – odetchnęła pani Ania, gdy wracamy do tematu chorób. – Wie pani, z wiekiem człowiek więcej ma, ale mniej może z tego korzystać. Dlatego cieszę się przynajmniej z tego, że utrzymanie wagi nie jest dla mnie kłopotem. Niemniej jednak staram się unikać tłustych dań, ciężkostrawnych. Lubię kuchnię śródziemnomorską, a trochę na niej się znam, zwłaszcza że 10 lat mieszkałam w Maroku – zdradza pani Sikora. No i praca w ogródku robi swoje. Pani Ania uwielbia grzebać się w ziemi. Ma i kwiaty, i zioła, i grządki warzywne. Jeszcze kilka lat temu było poletko z ziemniakami, ale panią Anię wymęczyły szkodniki. Poddała się. Z niecierpliwością czeka na wiosnę, by rozpocząć prace ogrodnicze. – Tę pasję odziedziczyłam chyba po dziadkach rolnikach. Wspaniała sprawa i wszystkim polecam: dzięki niej mam doskonałą i psychiczną, i fizyczną formę! Malarstwo to jeszcze jedna wielka miłość pani Ani. Co wtorek pędzi na spotkanie z koleżankami na warsztatach malarskich w Stowarzyszeniu Miłośników Ziemi Niepołomickiej. Malują pod czujnym okiem profesjonalisty: profesora Akademii Sztuk Pięknych. – Gdy widzę, że mąż staje się trochę zazdrosny o to, że znowu uciekam na zajęcia, mówię mu: „Nie możesz mi zakazać rehabilitacji! Bo przez malarstwo się rehabilituję”. Pozbawiam go argumentów i pokornie się zgadza – śmieje się emerytka. Ze sztuką układa relacje indywidualne. Główna zasada: bez pośpiechu. Gotowych obrazów, które może odważnie pokazać, jest na razie niewiele. Ale tych, nad którymi ciągle pracuje, do których nieustannie powraca, jest mnóstwo. – Proszę się nie niepokoić, na pewno wszystkie zostaną ukończone. Taki urok obcowania ze sztuką. Uwielbia dopieszczać, coś dodawać, poprawiać, polepszać, korygować. Efekt nie jest istotny, najważniejszy jest sam proces. Mogłaby malować w domu i nigdzie nie łazić – ktoś pomyśli. – Lubię przychodzić na warsztaty nie tylko dlatego, że uczę się tu czegoś nowego i dzielimy się z koleżankami pomysłami. Tu jest miło, przyjemnie. Takie towarzyskie spotkania są niezbędne. Nie da się siedzieć w domu, choć czasem nie jest mi łatwo dojść. Zlecam sobie jednak zadanie: spacer z domu na warsztaty i z powrotem. Ruch, ruch. Właściwie nie korzystam z usług kierowcy-męża, choć mogłabym. Skoro o ruchu mowa, to czas na spacery po Puszczy Niepołomickiej. To niemalże codzienność. Kiedyś codziennie chodzili razem z mężem z kijkami do nordic walkingu. Schodzili Puszczę wzdłuż i wszerz, na koncie na pewno mają rekordowe dystanse. – Po kilku niefortunnych upadkach przekwalifikowałam się. Teraz wybieram się na spacer… z psem. I, proszę mi uwierzyć, to wcale nie jest prostsze zadanie. Ten mały cwaniaczek domaga się głaskania, co trzy kroki muszę się schylać i głaskać chytrusa. Zna pani lepszą gimnastykę? A jeszcze pani Ania zaczyna naukę tureckiego. Jest fanką seriali tureckich. Chce je oglądać w wersji oryginalnej. Uczy się języków sama. Kupuje samouczki i leci ze słówkami.Ziemniaki po wylewie
Kryzys „53”
Rehabilitacja przez aktywność
Rehabilitacja przez aktywność, czyli sposób pani Ani
Gdy doznała wylewu krwi do mózgu, a potem miała poważną operację, wszyscy bliscy się załamali. Lekarze nie chcieli dawać żadnych pewnych prognoz, więc mąż uspokajał Annę Sikorę: – Nic się nie martw, będę cię woził, Anula, na wózku.